MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Kapitan Wisły Kraków Alan Uryga: Wciąż wszystko jest jeszcze w naszych rękach

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Bartek Ziółkowski/wislakrakow.com
Alan Uryga po porażce 3:4 Wisły Kraków z Lechią Gdańsk mówi, co zadecydowało jego zdaniem o takim przebiegu sobotniego meczu.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- Zacznijmy od końca. Co działo się w waszej szatni po końcowym gwizdku. Była złość, przygnębienie, jakie słowa padły?
- Było wszystko. Były wszystkie negatywne odczucia, jakie mogą pojawić się po porażce. Tym bardziej po porażce w tak ważnym meczu. Oczywiście nie będę wchodził w szczegóły, opowiadał o tym, co dokładnie mówiliśmy, ale mogę zdradzić, że padły słowa o powadze sytuacji. Ostatecznie padły też jednak słowa, że wciąż wszystko jest jeszcze w naszych rękach. Jeśli wygramy dwa ostatnie mecze, to znajdziemy się w barażach. Wszystko dalej zależy od nas.

- Pierwsza połowa miała różne fazy, ale były w niej momenty, które dla was układały się dobrze. Prowadziliście 1:0, później 2:1. Nie zabrakło wam dojrzałości, żeby szczególnie ten drugi wynik „dowieźć” do przerwy?
- Oczywiście, że brakło. Przede wszystkim takiej mądrości, rozwagi. Strzeliliśmy bramkę po akurat naszym słabszym momencie w tej pierwszej połowie. Bo po dobrym początku, nastąpił taki kryzys, gdy Lechia nas zepchnęła do obrony. I wtedy strzeliliśmy gola, a w takim momencie powinniśmy zrobić wszystko, żeby nie stracić bramki przed przerwą. Zabrakło z naszej strony rozsądnego rozegrania tych ostatnich minut. Jestem przekonany, że wychodząc na drugą połowę z prowadzeniem 2:1 wyglądałoby to całkiem inaczej.

- Historia lubi się powtarzać, bo to przypominało w dużym stopniu mecz z ŁKS-em Łódź z poprzedniego sezonu. Wtedy też prowadziliście 2:1, na własne życzenie straciliście gola na 2:2, a później przegraliście mecz, który w znacznym stopniu przyczynił się do braku awansu…
- Rzeczywiście można znaleźć tutaj podobieństwa… A co do meczu z Lechią, to później mieliśmy jeszcze strasznie głupią czerwoną kartkę. I wszystko, co działo się po niej było tak naprawdę tego pokłosiem.

- Generalnie jednak weszliście w tę drugą połowę bardzo słabo. Lechia od jego początku zepchnęła was do głębokiej obrony. Z czego to się wzięło?
- Zaczęło się od pierwszej akcji, od rozpoczęcia Lechii długim podaniem. Byliśmy na to przygotowani, bo przecież tak samo jak my rozpoczynamy, tak robi to Lechia. Nie wiem dlaczego daliśmy się tym zaskoczyć. Czy brakowało konsekwencji, komunikacji, czegoś innego? Ciężko mi powiedzieć. Z prostej piłki daliśmy już na początek drugiej połowy rzut wolny Lechii z okolic pola karnego. Ta sytuacja ich tylko nakręciła, a nami to trochę wstrząsnęło, wprowadziło nerwowość. Wydawało się, że w szatni mieliśmy dokładnie wyjaśnione jak wyeliminować mocne strony Lechii po pierwszej połowie. Dostaliśmy też informację, co mamy robić, żebyśmy my lepiej operowali piłką. Dlatego bardzo dziwne, że już pierwsza akcja rywali wyglądała tak jakby to oni bardziej chcieli, bardziej byli nastawieni na wygranie tego meczu.

- Paradoksem jest, że w drugiej połowie zaczęliście groźniej atakować dopiero wtedy, gdy zaczęliście grać w dziewiątkę…
- Gdy graliśmy w dziesiątkę, to momentami wyglądało to tak, jakbyśmy mieli w ogóle bardzo małe szanse na odebranie piłki. Lechia bardzo dobrze się czuła w posiadaniu piłki, nie panikowała. Długimi fragmentami kontrolowała przebieg gry. Później zadziałała już pewnie jakaś psychologia. Graliśmy w dziewiątkę, przegrywaliśmy dwoma bramkami, więc cóż mogło stać się gorszego? Piąty gol niewiele by zmienił. Rzuciliśmy więc wszystkie siły do ataku, liczyliśmy, że jeszcze ten kontakt uda się złapać. I tak się stało, ale później więcej nie udało się już wycisnąć.

- Przed wami mecz w Katowicach i patrząc na to, jak GKS prezentuje się wiosną, trudno być z waszej perspektywy optymistą…
- Nie chcę znów mówić kolokwialnie, ale to jest kolejny finał. Bardzo ważny mecz - bez dwóch zdań. Wiemy, w jakiej Katowice są formie jeśli chodzi o całą wiosnę. Dobrze radzą sobie też u siebie, a my zdajemy sobie sprawę ze swoich problemów z grą na wyjazdach. Po meczu z Lechią dochodzi wiele absencji zawodników, którzy byli podstawowymi. Wypadają nam za kartki Joseph Colley, David Junca. Bartek Jaroch zszedł z kontuzją. Może być tak, że trzech z czterech obrońców, którzy zaczynali mecz z Lechią, nie będzie mogło zagrać w Katowicach. Na papierze wszystko przemawia zatem za GKS-em, ale my nie mamy wyjścia. Musimy wyjść w Katowicach na boisko i nawet nie zwracać uwagi na styl, jakość, tylko charakterem, sercem po prostu musimy tam wyszarpać te trzy punkty. Nie mamy już miejsca na pomyłki. Głęboko w to wierzę, że ta drużyna będąc pod ścianą, pokaże charakter i wygra z GKS-em.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ewa Swoboda ze swoją Barbie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kapitan Wisły Kraków Alan Uryga: Wciąż wszystko jest jeszcze w naszych rękach - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto